dooperelle

proste historie, czasami inne okropne rzeczy

Kategoria: HomeLab

Brniemy w przyszłość

11:10:31 Po latach tkwienia w układach, zapętlających się zależnościach, nierzadko chorych, co dopiero teraz zaczynam dostrzegać, powoli wszystko od nowa mi się formatuje. Dawno nie miałem tak dobrego samopoczucia, choć różni bardziej w tym względzie doświadczeni przestrzegają, iż może nadejść tąpnięcie, to znaczy kryzys, w najlepszym przypadku powodujący przygnębienie, poczucie nadmiernego wyalienowania, „niepotrzebności”. Może to nastąpić po tygodniu, może po miesiącu, kiedykolwiek, albo nigdy. Wierzę w tę ostatnią opcję. Przyznam się nawet iż poczucie owej „niepotrzebności” bardzo mi się podoba, ale za wcześnie jeszcze by się do tego nadmiernie przyzwyczajać. Niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różyczki (czy jak tam to się pisze), pewne rzeczy do tej pory wydawałoby się nieodzowne, bez których świat nie mógłby się kręcić, straciły na znaczeniu, ba w ogóle zniknęły z pola widzenia. Pewien reżim, w postaci rannego wstawania, pracy nad czymś tam, biegania, czytania i kontemplowania niezależności, jest teraz tylko i wyłącznie kwestia zdroworozsądkowego wyboru, nie zaś brutalnej konieczności. Naprawdę mnie to kreci, tak jak słuchanie dawno już nie słyszanej muzyki i po raz n-ty oglądanie, dawno już nie oglądanych filmów. Brniemy w przyszłość. [250.12.9.S]

Obsesje (VI)

22:32:58 W autobusie linii 520 umowna dama w umownie swobodnym stroju, konwersuje głośno przez telefon ze swoją jakoby ciocią (na co wskazują końcowe słowa: „no to cześć ciociu, odezwę się wieczorem„) i w ciągu mniej więcej dziesięciu minut wspólnej podróży – jest późne przedpołudnie, a autobusie raczej pustki – wiem chyba wszystko o tajemniczej Justynie, jaką to jest zdzirą, interesowną i bezwzględną, że dzwoni tylko jak coś chce, nigdy zaś ot tak, żeby pogadać i zapytać chociażby jak się czujesz. Nie przypuszczam – wnosząc z kontekstu rozmowy – żeby Justyna była kobietą do rany przyłóż i sadzę, że jest rodzajem czarnej owcy w rodzinie i wszyscy znajdują przyjemność w nieustannym obrabianiu jej dupy przy byle okazji.  Nie lubię tego typu sytuacji, nie z racji tego, że nie interesują mnie ludzkie losy, bo jednak interesują, ale nie lubię ich, bo burzą moją wypracowaną rutynę podróży autobusem, na którą to składa się między innymi czytanie książki z Kindla. Słysząc chcąc nie chcąc przebieg rozmowy telefonicznej pasażera obok, nawet w ulotnych mocno fragmentach, siłą rzeczy dekoncentruję się i czytania książki zupełnie mi nie idzie, bo tracę wątek, a całą uwagę, mimo walki z tym, poświęcam jednak rejestrowaniu szczegółów tej rozmowy, być może z zamiarem wykorzystania tego w niedalekiej przyszłości, w jakiejkolwiek formie. Nie postuluję jednak wprowadzenia natychmiastowego zakazu prowadzenia rozmów telefonicznych w środkach miejskiej komunikacji, nie mniej biorąc pod uwagę powszechność tego zjawiska, zazwyczaj połączoną z ich natarczywością i intensywnością z jaką atakuję otoczenie, jakakolwiek, choćby na początek lajtowa forma takiego zakazu, byłaby przez wielu mile widziana. [81.11.7.P]

Obsesje (V)

20:35:18 Piszę, skreślam, skreślam, wycinam, dopisuję, przepisuje, wycinam, wycinam, wycinam,  czekam, piszę, piszę pisze, wszystko skreślam, kurwa co za bzdury, raz jeszcze piszę, raz jeszcze… [75. 10. 9. S]

W sieci

20:18:01 Wsiąkałem w ten świat, zupełnie mnie pochłonął i przez długi czas nie zdawałem sobie z tego sprawy. A może nie chciałem zdawać? Było ciepło, przytulnie i interesująco. Nic tylko cisza i czytanie, otchłań kolorowych witryn. Świat czarujących iluzji. Czytałam co się dało, oglądałem co mogłem, co akurat znalazłem. O życiu japońskich mieszczuchów w mieszkaniach 2 na 3 metry (lub niewiele więcej), o obieraniu warzyw w tybetańskiej wsi zawieszonej gdzieś pod samym niebiem, lub życiu ulicznych bazarów w centrum Kabulu albo Kandaharu, o zbieractwie i żebractwie, o nieustanym ratowaniu zwierząt nieustannie torturowanych przez najbardziej przerażającą bestię tego świata jaką bez wątpienia jest człowiek, także o coraz bardziej niepokojącej sytuacji w kraju też czytałem, chociaż coraz mniej się tym martwiłem, bo coraz mniej mnie to interesowało. Perwersyjną przyjemnością było śledzenie pełnych inwektyw i błędów ortograficznych dyskusji na Twitterze, zwłaszcza na Twitterze, bo Facebooka jakoś nie szanowałem, a czaty czy fora wydawały mi się przestarzałe i nie na czasie. No tak się działo. Wtopiłem się, wrosłem, bezwiednie dryfowałem, coraz bardziej się zanurzałem, a potem się wynurzałem, by się na chwilę skonfrontować z chwiejną mą teraźniejszością. Ale na moment krótki tylko, bo natychmiast pragnąłem nowych bodźców, czułem przemożną chęć bycia na bieżąco i to za wszelką cenę. Być w nieustannym kontakcie, by pokonać rodzący się niepokój, sprawdzić czy aby nie zostałem wykluczony, zalogować się, by w ten sposób  zaznaczyć swoja obecność, Jestem, żyję, nic mi się nie stało, trwam i oddycham, myślę palcami bo prawdopodobnie zatraciłem zdolność mowy (ktoś to kiedyś zgrabnie tak napisał). Zamknięty w tym swym świecie, kilku metrów kwadratowych plus dwa okna, pokochałem internet, bo zapewniał mi i to na wiele sposobów, absolutne poczucie komfortu i względnego bezpieczeństwa. I tak dni mijały niespostrzeżenie, w wylegiwaniu się nie zielonej kanapie, przesiadywaniu w coraz bardziej skrzypiącym fotelu, przy coraz bardziej porysowanym biurku, co akurat szczególnie mi nie przeszkadzało. Lubiłem tę więź którą mi on dawał, tę niewielką porcję pozytywnego de facto zainteresowania… [71. 0. 8. S]

Rzeknę…

13:09:08 Rzeknę jako Greta mniej więcej kiedyś rzekła… Wolę raczej wyjść z domu na dwór i się przejść, zamiast siedzieć dajmy na to w kinie i oglądać zazwyczaj byle jaki film, albo przed telewizorem siedzieć. Chodzenie to dla mnie największa przyjemność. Naprawdę. Często idę. Bez celu idę, albo za kimś idę, kto idzie przede mną. Nie mógłbym żyć, gdybym nie mógł spacerować, czasem biegać nawet. Nie mógłbym przez dwadzieścia cztery godziny siedzieć w mieszkaniu (chyba). Wole wyjść i przyglądać się ludziom. Tak mniej więcej to powinno brzmieć. [67. 9. 7.P-D]

Jestem

20:41:01 Gdzie jestem? Trudno powiedzieć. W domu, na balkonie, na tarasie, na ulicy, w kawiarni, w taksówce, w autobusie, w wannie, pod prysznicem, w trakcie wymuszonej rozmowy telefonicznej, zazwyczaj przerywającej oglądanie serialu w najmniej odpowiednim momencie, na przyjęciu i w otoczeniu innych ludzi (unikam nie zawsze skutecznie), którzy piją, jedzą, łykają pigułki, masę pigułek, pierdzą (ach te ściany), lub puszczają arie z opery na cały regulator nie licząc się z innymi. Jestem, a jakby mnie nie było. [64. 6. 8. S]

Lek na pustkę

14:29:17 Zmuszam się do tego, aby codziennie pobiegać, zrobić przejażdżkę rowerem, lub żeby po prostu wyjść na spacer do lasu, jeśli dwie pierwsze aktywności są z jakiś powodów niemożliwe, ale coraz cześciej się zdarza, że zostaje w mieszkaniu, wyciągnięty na zielonej, ulubionej mej kanapie, z laptopem opartym o kolana. Niekiedy piszę maile, czasami, acz raczej rzadko, rozmawiam z kimś przez FaceTima (nie za bardzo mam z kim, nie za bardzo mam ochotę…), zdecydowanie częściej błądzę po niezliczonych zakamarkach internetu, oglądam na przykład videoklipy z czasów mojej młodości, kiedy zespoły grały jeszcze muzykę. Często przeglądam też strony sklepów z ubraniami, których nigdy nie kupię, lub podziwiam zakręcone stylizacje zwykłych zazwyczaj ludzi z Pinteresta. Godzinami potrafię wpatrywać się w Youtuba obserwując Japończyków, którzy żyją na uboczu, gdzieś na prowincji, poza wielkim miastem, w swoich ascetycznych domach z papieru i kartonu. Zginął bym zapewne bez mojego MacBooka, który jak nikt inny (lubię mówić o nim jak o najbliższej osobie) zapewnia mi kontakt z rzeczywistością i z całym czasem światem zewnętrznym, jak nikt inny wypełnia pustkę,  coraz szczelniej mnie zewsząd otaczającą. [62. 15. 9. P-S]

W oczekiwaniu

17:33:23 Padający śnieg nie najlepiej nastraja, choć wiem i to rozumiem, że nie jest czymś dziwnym ani zaskakującym w marcu. Ogień buzuje przeto w kominku, bo to jednak uspokaja i jakoś tak łatwiej wypatruje się tej wiosny, która jest nieunikniona. Na kolanach książka, precyzyjniej ujmując czytnik, wręcz słychać odgłos przewracanych kartek. Przynajmniej tak sobie to wyobrażam. Nota bene przeczytałem gdzieś, że można do owego czytnika wgrać aplikację, która to przewracanie kartek dźwiękiem symuluje. Wiosna będzie jutro, albo pojutrze, albo za tydzień, ale będzie i tym się pocieszam. Jest tuż, tuż… Skoro o książkach, to czytam ich conajmniej trzy, jak zwykle zresztą, natomiast przyznać muszę, że z wyjątkowym bólem idzie mi brnięcie przez najnowszą powieść Houellebecqa („Unicestwienie”). Coś jest z nią nie tak, w każdym razie idzie ciężko, torturuje ona mą głowę i nie mogę się doczekać kiedy ją skończę. Zawiodłam się na wydawało się niezawodnym mistrzu. [56. 1. 4. P-D]

Emocje

20:01:12 Bomby na nas nie spadają, przynajmniej na razie, ale nie ma dnia bez niepokojów. Zawsze zdarzy się jakaś demonstracja, do której chciałbyś się przyłączyć a w internecie aż roi się od apeli w słusznej sprawie, które należałoby podpisać, dać tym samym wyraz przynależności do tej lepszej części świata. Codziennie atakują mnie wiadomości, których jedynym celem jest zaangażowanie moich emocji. Nie chcę. [45. 5. 6. P]

W aptece

10:56:12 Podziwiam Kościół (to wyjątek, za nic innego go nie podziwiam) za pewien specyficzny rodzaj wyobraźni, którą obdarzeni są ich funkcjonariusze. Pewien biskup powiedział ostatnio, że „lekarzem leczącym ludzkie duchowe i fizyczne choroby jest Jezus Chrystus”. Nigdy nie wiem kiedy oni żartują a kiedy mówią na poważnie, tym bardziej że to wyjątkowo stara i zgrana śpiewka. W każdym razie kiedy wczoraj późnym już wieczorem zaszedłem do apteki, spotkałem tam również księdza. Stał grzecznie w niezbyt dużej kolejce, wpatrzony w swoją komórkę. I zastanawiałem się przed moment, mając w pamięci odkrywcze słowa biskupa, po co on tak stał? No, bo chyba nie po leki, skoro jest tak jak biskup mówi. Modlitewników, biblii, przepisów kulinarnych siostry Klementyny i albumów o papieżu w aptekach jeszcze nie sprzedają (bo po to tylko na Pocztę Polską), więc wychodzi na to, że pewnie stał po prezerwatywy. No bo po co innego? [42. 3. 7. S]

Mgła

20:00:12 …i wtedy zeszła mgła, z minuty na minutę coraz gęstsza, szczelnym, mlecznym kożuchem otulała samochód którym jechali.  Była gęsta niczym wata, wydawało się, że wszystko oblepia. Wata cukrowa klejąca się do palców. Ojciec powiedział: „złapmy trochę tej mgły do butelki, zawieziemy mamie, ona się ucieszy. Chcesz”? „Tak, załapmy”. Zatrzymywał samochód  i poszedł ją łapać. A kiedy zniknął w tym białym tumanie, wniknął w niego, niczym duch przekraczający granice rzeczywistości, to do butelki wdmuchnął trochę dymu z właśnie zapalonego papierosa. „Zobacz ile nałapałem mgły” – powiedział, kiedy już wrócił i zadowolony usiadł za kierownica. Byłeś oczarowany. [41. 5. 7. P]

Czekam

20:54:24 Sie porobiło, zupełnie nie tak jak chciałem i czego nie przewidywałem. Lekka temperatura i ból gardła, z godziny na godzinę coraz bardziej nieprzyjemny (to wczoraj, dziś trochę jakby lepiej, w każdym razie ustabilizowało się na akceptowalnym poziomie, po drobnych działaniach reanimacyjnych). Innych objawów na szczęście brak. Wczoraj wieczorem apteczny test wykonany w domu – pozytywny. Dziś przed południem powtórzony (w zestawie były dwa komplety) – negatywny. Więc tak, czy nie? Czego się trzymać? Macham ręką, bo w sumie nie ma to chyba już większego znaczenia. Przede mną weekend, nic nie muszę. Leżę, oglądam, czytam, czekam. [39. 2. 4. P-D]

Niemożliwość konsensusu

19:51:18 Są takie sytuacje kiedy powiedzieć, że ręce opadają to za mało powiedzieć. To nic nie powiedzieć. Pan Piątek, skądinąd przyjaciel mój od lat wielu, poukładany generalnie, choć w kwestiach niektórych ortodoksyjny i średnioreformowalny, kiedy dyskusja schodzi na tematy rzec można światopoglądowe, oburza się bardzo, że kwestionuję i w wątpliwość poddaję popteorię, że dobry bóg, którego on kocha i szanuje a nie nie dostrzegam (delikatnie mówiąc), wszechświat, świat i wszystko co z tym związane w siedem dni stworzył. To znaczy zrobił to w dni sześć, ale natyrał się chłop strasznie, więc dnia siódmego odpoczywał. Skonfundowany nieco tłumaczę mu wolno, a nawet drukowanymi literami niektóre kwestie podaję, że naukowcy dawno już dowiedli, odkryli, jak zwał tak zwał, że wszechświat ma lat coś około 14 miliardów, Ziemia plus minus miliardy 4, zaś tlen na tej Ziemi – warunek konieczny do rozwoju zaawansowanych form życia – to jakieś mniej więcej miliard lat później się pojawił. W związku z tym nijak nie da się tego pogodzić z owym tygodniem pracy i festiwalem cudów w wykonaniu obywatela boga. A on mi na to, że to tylko nie mająca podstaw teoria, że żadna to nauka tylko hochsztaplerka, jak Jaś mały pewne rzeczy sobie wyobraża i nie jestem zapewne w stanie mu przedstawić żadnych dowodów, że było tak jak mówię. Te miliardy to po prostu wymysł, domniemanie i chciejstwo, aby wszystko wywrócić do góry nogami, zburzyć to w co ludzie niezmiennie wierzą od tysięcy lat. A jak pytam kiedy bóg ów ten nasz wszechświat boży stworzył, ile tysięcy, milionów czy miliardów lat temu, no to słyszę, że on po pierwsze nie wie, a po drugie, nie ma to po prostu najmniejszego znaczenia. Milion lat czy miliard, co za różnica – mówi.
Całkowity brak konsensusu, na poziomie podstawowym, ale jak zawsze rozchodzimy się w pokoju. [37. -2. 4. P-S]

Obsesje (III)

21:22:13 Do autobusu którym jechałem dziś na spotkanie, na przystanku naprzeciw zajezdni autobusów, wsiadł młody mężczyzna z plecakiem. Katana do kolan, granatowa wełniana czapka i kaptur na głowie. Wszystko nieco złachane, on mętny jakiś. Wyglądał na lekko czymś przydymionego, o karnacji i urodzie przybysza gdzieś z krajów Maghrebu, Bliskiego Wschodu, lub tym podobnych okolic, wyglądał na podenerwowanego.  Plecak z logo Conversa miał wypchany, juczny, niepokojący. Wyobraźnia pracowała. Walczyłem z przemożną chęcią wyjścia z autobusu na najbliższym przystanku. Niesłusznie chyba i czuję się z tym głupio. Mniej zatrutej telewizji, więcej zdrowego rozsądku. [31. -2. 7. S-P]

Ten dzień

20:45:50 Czytałem dziś i pisałem i patrzyłem się od czasu do czasu w okno obserwując padający z wolna deszcz. Potem poszedłem do sklepu kupić butelkę coca-coli za którą nagle z niewiadomych powodów zatęskniłem. Kupiłem też paczkę rodzynek Jumbo, będzie co pogryzać kiedy znów siądę do pisania, albo czytania. Po drodze odwiedziłem aptekę, bo nie byłem pewien na jak długo starczy mi zalecanych przez lekarza pigułek. Wolałem mieć zapas pod ręką. Po południu usiadłem z dawno niewidzianym przyjacielem przy kawie w Costa Cafe (brak innej sensownej alternatywy) w nieodległym centrum handlowym. Wspominaliśmy dawnych znajomych i narzekaliśmy na ciężkie czasy, które nam nastały, za sprawą choćby toczącej się za progiem beznadziejnej wojny.  Bez przyszłości i dobrego końca. Potem nieśpiesznie wróciłem do domu i rozbity nieco, w nastroju dalekim od ideału, bo wspomnienia o dawno minionych czasów, jakże wspaniałych z naszej dzisiejszej perspektywy, zawsze mnie rozbijają i rozstrajają. Nie wiedząc co dalej począć położyłem się na miękkim dywanie i słuchałem Coldplay z jakiejś starej płyty. Może to nie jest mój ulubiony zespół, ale akurat teraz coś mnie na nich naszło. Dzień powoli odchodził (somewhere far…). [30. 4. 8. P]